Sołtys nalał sobie bimbru do szklanki i westchnął - Ameryka to był kiedyś piękny kraj, zanim nie zajęli się nim prawnicy i lobbiści - Tomasz Moore też kiedyś pisał był, że wielką niesprawiedliwością jest krępować ludzi prawami, których za wiele jest, aby można je było przeczytać, lub zanadto są ciemne, by ktoś je mógł zrozumieć. Okazuje się teraz, że Ameryka cierpi na starczą sklerozę i zapomina o podstawowych wartościach, na których zbudowano ten kraj. USA ma też i inny problem - dolarowy. Xiaochuan, Meirelles, jeden Hindus i ten ich ruski kumpel spotkali się niedawno w Bazylei i ustalili, o czym gazety wspomniały półgębkiem, że rozliczenia handlowe pomiędzy państwami RBIC będą dokonywane w walutach krajowych. Proces odchodzenia od dolara w kontraktach ma być stopniowy i zakończyć się w ciągu dwóch lat. Jak popatrzeć na kurs dolara, to wygląda na to, że ostatnie jego odbicie może okazać się przedśmiertelną, tfu, przedinflacyjną drgawką.
Brunner mówił mi kiedyś, że w tym oczekiwaniu na zgon dolara, ludzie zapominają o jednym - moc pieniądza jest nietrwała, szczegółnie, że euro, franki, funty, ruble, czy reale i yuany są oparte o taki sam mechanizm kreacji z nicości, a jedyne co ich różni, to miejsce wydruku. Euro, frank, funt, rubel, juan, to tylko alternatywne nazwy dla tego samego kredytowego problemu, wraz z jego niespłacalnością i oparciem o dług. Jedynie pieniądz oparty na jakichś dobrach trwałych lub sam będący unikalnym dobrem, pozwala na osiągnięcie ekonomicznej równowagi. Równowaga ta, jest niezbędna, jeśli chcemy przetrwać jako gatunek.
Każdy rozwój składa się z kilku faz. Wzrost, bez uwzględniania ograniczoności zasobów pozwala na proste stosowanie ekonomicznych zasad kapitalizmu wg Adama Smitha. Potem następuje grodzenie zasobów i dalszy rozwój jest możliwy jedynie poprzez wzrost efektywności gospodarowania zasobami lub grabież zasobów innym. Ten etap w zasadzie już mamy za sobą. Dalszy wzrost efektywności nie następuje, postęp techniczny i naukowy w rzeczywistości przechodzi w stagnację, a dalsza grabież zasobów innym i zasobów wspólnych grozi totalną katastrofą. Zdaje mi się, że właśnie teraz dochodzimy do tego momentu. Matematyczne rozwiązania tego problemu sprowadzają się albo do uzyskania stanu quasi-stabilnej równowagi, wspartej systemem polityczno-gospodarczym na wzór mieszaniny drobnego kapitalizmu, socjalizmu i komunizmu, która może później przerodzić się w skok na wyższy poziom rozwoju, albo do gwałtownej regresji i związanej z nią totalitaryzmem. Historia rozwoju imperiów dość dokładnie prezentuje takie sytuacje, a przykład wyspy Wielkanocnej jest doskonałą przestrogą przed globalną katastrofą. Jeśli rozpatrzymy zdolności produkcyjne i zasoby surowcowe naszej planety, to dysponujemy na osobę około 350 kg zbóż, nieco poniżej 50 kg ziemniaków, ze 30 kg manioku i tyleż soi, 20 kg cukru, około 40 kg mięsa, 80 litrów mleka, 150 sztukami jaj, 15 kg ryb, tak z pół metra sześciennego drewna i po pół tony węgla oraz ropy naftowej. Wystarczy na spokojna egzystencję, ale o obecnym poziomie konsumpcji i jakimś gwałtownym rozwoju trzeba jednak zapomnieć. Chińska władza, która jak nikt inny, miała okazję przetrenować u siebie problem ograniczoności zasobów, zdaje się jednocześnie obstawiać dwie opcje - quasi-równowagę i gwałtowny regres. Przejawy takiej schizofrenii zachowań mamy na przykładzie rozmów amerykańsko-chińskich. Chińczycy na szczeblu dyplomatycznym pytają o bezpieczeństwo posiadanych obligacji, a Amerykanie zapewniają, że chcą silnego dolara. Chiny ze zrozumieniem i spokojem kiwają głową i na boku podpisują porozumienia handlowe niszczące dolara, jako walutę światową. Amerykanie udają, że tego nie dostrzegają, a Chińczycy zapewniają, że wierzą w amerykańskie gwarancje dla dolara. Oba kraje idą na noże, gdy chodzi o zagospodarowanie irackich pól naftowych i często wygrywają Chińczycy. Amerykanie wtedy zrzucają na rynek dolary z helikoptera i straszą Persów nuklearnym atakiem. Po drodze obie strony uśmiechają się do siebie nawzajem, a przy okazji do Rosji, Indii i Brazylii, które robią za stare panny na wydaniu, nieatrakcyjne, ale posażne w surowce. I tylko my, obserwatorzy nie wiemy, czy czeka nas quasi-stabilizacja, połączona z powolnym spadkiem poziomu życia, rosnącą, społeczną kontrolą zasobów i ograniczeniem władzy korporacji, czy czeka nas faszyzm, regres i wojna. Pomiędzy tymi rozwiązaniami pozostaje dziwnie mało miejsca na inne ruchy.